Część z Was pewnie pamięta, że ostatnim razem wróciłem z Rzymu zakochany - to miasto, w którym w zasadzie można tylko jeść, w koło wlewać w siebie wino i obcierać z brody słodkie gelato. Mocnym espresso stawiać się później na nogi i zaczynać maraton od nowa. To przepyszne miasto, w którym łatwo rozsmakować się w rozkosznej Italii. Spróbujcie sami.
Tym razem zaszywam się na Zatybrzu - gdy ostatnio byłem w Rzymie, eklektyczne Trastevere kompletnie mnie zuroczyło. Dzień zaczynam wcześnie, bo słońce bez kurtuazji wdziera się przez okiennice do mojego pokoju, a dzwony z pobliskiego kościoła św. Franciszka biją jak oszalałe. Biorę chłodny prysznic, rzucam okiem na rzymskie wzgórza, które mam prawie na wyciągnięcie ręki i jak prymus stawiam się o w pół do ósmej w hotelowej restauracji, która wygląda na mały ogród z pomarańczowymi i oliwnymi drzewkami. Mam farta, bo śniadanie serwują mi iście włoskie: puszystemu omletowi towarzyszy delikatna prosciutto crudo, twardy Pecorino Romano i słodkie pomidory. Na koniec proszę o espresso i małą brioszkę z lekkim kremem. Teraz mogę zaczynać polowanie - wsiadam na hotelowy rower i jadę szukać włoskich (i rzymskich!) smaków.
Kawa
Po pierwsze - uwielbiam kawę. Po drugie, umówmy się, dopiero jadlem śniadanie. A po trzecie, nie ma w Rzymie lepszej pory na wizytę w kawiarni, niż poranek: gdy Włosi okupują małe stoliki w słońcu, sączą cappuccino (albo wychylają szybkie espresso przy barze) i zażarcie dyskutują. Podobnie jak podczas mojej ostatniej wizyty stawiam na klasyk, w którym czas się trochę zatrzymał, a kawa jest niezmiennie (tak mi się wydaje) rewelacyjna. Zaglądam do Tazza d’Oro (mimo wczesnej pory dość pełnej), kupuję paczkę ziarnistej kawy na pamiątkę, a na miejscu wypijam cappuccino. Pyszne, pomimo mojej głębokiej miłości do czarnej kawy. Pijcie, pijcie w Rzymie kawę!
Pizza bianca
Pokręcilem się już trochę na moim holendrze, więc bez wyrzutów uznaję, że to czas na przekąskę. Kieruję się do niewielkiej piekarni, o której czytałem w kilku miejscach: wciśnięta między dwie uliczki zaraz przy Tybrze la Renella serwuje typowo rzymską pizza bianca. Nie ma ona jednak nic wspólnego z pizzą z białym sosem, o której pewnie teraz pomyśleliście - to bardziej rodzaj foccacci, chrupiącej, oprószonej grubą solą, gałązkami rozmarynu i skropionej oliwą. Pyszna, ale jeśli wolicie coś mniej prostego (alo po prostu jesteście bardziej głodni), nic straconego - w Renella możecie kupić hojnie wykrojony z kwadratowej blachy kawałek (albo kilka) pizzy z przeróżnymi składnikami i zdaje się, że każda jest pyszna. Jedzcie, jedzcie w Rzymie pizzę!
Za słodkie dałbym się pokroić, tak już niestety mam. A jeśli słodkie i włoskie, to koniecznie tiramisu! Jeśli czytaliście poprzedni przewodnik po Rzymie, pamiętacie pewnie o Pompi - klasycznym barze, który uchodzi za mekkę wielbicieli połączenia mascarpone, biszkoptów i kawy. Tym razem nie jest mi jednak po drodze i zatrzymuję się w trattori na mojej trsie. Takiej (i ta zasada zawsze, tfu tfu, sprawdza się dla mnie najlepiej), która puszcza do mnie oko - ładnym obrusem, błyszczącymi szklankami, schludnym ogródkiem, uśmiechem kelnera albo zapachem z kuchni. Mały, mocno schłodzony pucharek kryje przepyszne, idealnie zrównoważone tiramisu, równie śmietankowe, kawowe i kakaowe. Upolujcie swoją trattorię (albo idźcie do Pompi) i jedzcie, jedzcie w Rzymie tiramisu!
Pasta: cacio e pepe i carbonara
Popołudnie spędzam kręcąc się po nagrzanych uliczkach Rzymu. Zaglądam na Piazza Navona i do Panteonu, siedzę chwilę na Schodach Hiszpańskich, wrzucam monetę do Fontanny de Trevi (wreszcie otwartej!) i wyleguję się przez dobrą godzinę na trawie w Ogrodach Borghese. Siłą rzeczy: głodnieję. Jadę więc wypróbować dania, do których Rzym rości sobie prawa. To dwa rodzaje pasty, oba dość ciężkie, ale prze-py-szne (o ile wybierzecie miejsce naprawdę serwujące pasta fresca, czyli świeży makaron domowy). Carbonary nikomu nie trzeba przedstawiać, natomiast w Rzymie dość często spotkacie się z krótkimi rurkami rigatoni, a nie spaghetti. W sosie - poza wielgachnymi kawałkami włoskiej pancetty - znajduję spore kawałki karczochów: trwa na nie sezon, więc to carbonara iście sezonowa! Drugi rodzaj makaronu, którego próbuję, to spaghetti cacio e pepe, czyli w sosie z sera Pecorino Romano i świeżo zmielonego czarnego pieprzu. Tylko i aż, bo choć super proste, to bogate w smaku, a do tego szalenie kremowe. Lapka wina obowiązkowa, bo można spuchnąć. A więc pałaszujcie, pałaszujcie w Rzymie pastę!
Gelato
Po obiedzie, nawet tak późnym, musi pojawić się deser. Kieruję się więc w stronę hotelu, gdzie - zaraz obok niewielkiego placu i kościoła św. Franciszka - znajduje się malutka gelateria Locanda Del Gelato. Zaglądam tam w zasadzie przypadkiem, bo po drodze, ale wychodzę z wielkim bananem na twarzy i kubeczkiem lodów o smaku… prosecco. Niesłychanie dobre, szałowe, w zasadzie jakbym lizał mrożone wino z bąbelkami. Więc koniecznie, kochani!, jedzcie, jedzcie w rzymie gelato!
PS1 - wspomniałem o sezonie na karczochy (który przypada, z grubsza, na pierwszą połowę roku), więc w wielu miejscach znajdziecie smażone karczochy jako przystawkę (antipasti). Koniecznie spróbujcie, przeciekawe!
PS2 - po więcej smaków Rzymu i miejsc wartych odwiedzenia zajrzyjcie do mojego poprzedniego przewodnika kulinarnego. Smacznego!
WARTO WIEDZIEĆ: Jeśli szukacie przytulnego hotelu na Zatybrzu (skąd spokojnie można pieszo eksplorować miasto, a wzdłuż Tybru pojechać na rowerze do Watykanu), koniecznie rzućcie okiem na Hotel San Francesco - nie tylko ze względu na pyszne śniadanie, ale też piękne położenie i cudny taras na dachu. I ten widok z łazienki!