Staliśmy oparci o barierkę i w
ciszy obserwowaliśmy otoczenie. Ludzi wybiegających z taksówek, próbujących je
złapać, walczących z ciężkimi walizkami. Łoskot plastikowych kółek mieszał się
z hałasem odrzutowców. Wdychałem duszne, wieczorne powietrze Bangkoku, ciesząc
się, że znowu tu jestem. Uwielbiam to miasto prawie tak bardzo, jak duże lotniska.
- Złapcie taksówkę z odlotów, będzie szybciej. Skąd jesteście? - wyrwał nas z
zawieszenia stary, chudy hipis na miękkich nogach. - Mhm, Europa. Proszę, to
moja wizytówka - zadzwońcie! - uśmiechnął się i odjechał swoim niechlujnie załadowanym
wózkiem bagażowym. Spojrzeliśmy wszyscy na zielono-żółty kartonik z czerwoną
pacyfą i mimowolnie zadaliśmy sobie milczące pytanie: czy tak mógłby kamuflować
się handlarz nerkami?
W podobnych sytuacjach zawsze się nad tym zastanawialiśmy – dwa tygodnie później, jadąc w Malezji niespodziewanym stopem, rozłożyliśmy wręcz temat na czynniki pierwsze.
Motywowani coraz większym głodem
wymieniliśmy szybkie spojrzenia – wizytówka wylądowała w śmietniku. A po taksówkę
faktycznie poszliśmy przed halę odlotów.
Często można usłyszeć, że Bangkok
polaryzuje – albo się to miasto kocha, albo nienawidzi. Trudno się z tym nie zgodzić
– wszechobecne tłumy, wieczne korki, lepkie, gorące powietrze i niemiłosiernie
klimatyzowane wnętrza, zapach sosu rybnego i gorącego oleju mieszający się ze
smrodem kanalizacji, z której nocą na ulice wyłażą tłuste szczury. Ciągły
chaos. A jednocześnie w powietrzu unosi się coś magicznego, co ciężko
opisać. – To pewnie przez Buddyzm -
zastanawialiśmy się głośno na talerzem ciemnego bulionu z nudlami i kaczką.
Stół chwiał się na krzywym chodniku, pryskając raz po raz gorącą zupą. Późna
kolacja w Chinatown to stały punkt w moim programie – w pobliżu przebiega linia
metra, więc jest wygodnie, a jedzenie jest tanie i smaczne. Zawsze mam problem
z wyborem – na chybotliwych chińskich wózkach można znaleźć po prostu wszystko.
Na deser – zamiast chrupiących khanom
bueang - wlaliśmy w siebie po porcji świeżego, słodkiego soku z granatów i
w ciszy powłóczyliśmy zmęczonymi nogami w stronę chłodnej stacji metra, zostawiając
za sobą tętniący życiem chiński Bangkok.
Pieczona kacza, o złotej, chrupiącej skórce, zanurzona w ciemnym, aromatycznym bulionie. Dla mnie flagowy smak Dalekiego Wschodu. |
Świeżo wyciskane, z różnorakich owoców, dostępne na każdym kroku. |
Pstrokate, głośne, chaotyczne. Chińskie. |
Rano, w niezbyt dużej restauracji
hotelowej, gdzie zapachy kawy i smażonego bekonu mieszały się agresywnie pod
sufitem, układaliśmy plan dnia. Dłubałem zamyślony w swojej jajecznicy, bezskutecznie
próbując przypomnieć sobie nazwy stacji i ulic. Bangkok ma bardzo dużo do
zaoferowania. Jako pierwsze w oczy rzucają się nowoczesne wieżowce, luksusowe
hotele i wielkie centra handlowe. Pomimo intensywnej modernizacji coraz bardziej
upodabniającej Bangkok do innych azjatyckich metropolii, przy odrobinie wysiłku
wciąż można zobaczyć jego prawdziwą, orientalną twarz. W tajemniczych Wat, gdzie czas się zatrzymał, a powietrzu unosi
się słodki zapach jaśminu i kadzidełek. Wokół wąskich kanałów w Thonburi czy na fascynującym targu
amuletów przy Thanom Maharat, gdzie w
ciasnych uliczkach rzemieślnicy produkują i sprzedają buddyjskie talizmany, gdzie
spacerują krępi mnisi, a z małych, zagraconych sklepików zielarskich czuć
podejrzane zapachy.
Zatłoczona Thanom Maharat to miejsce, gdzie można kupić najróżniejsze dziwactwa. |
Chao Phraya - pomimo rosnącej popularności metra i SkyTrain - to wciąż bardzo ważny ciąg komunikacyjny. |
Wycieczkę zaczęliśmy od krótkiego
rejsu rzeką Chao Phraya – dobrze widać tu przykłady typowych dla Bangkoku
sprzeczności. Długie i chybotliwe drewniane łodzie mijają się z nowoczesnymi
promami i wielkimi barkami, a wokół szklanych wieżowców wiszą przycupnięte na
wodą drewniane baraki, przy których suszy się pranie. Z przystani tramwaju
wodnego są tylko trzy kroki do wielkiego, pełnego przepychu pałacu królewskiego
i kompleksu Wat Phra Kaew, w którym
znajduje się najważniejszy dla buddystów posążek Szmaragdowego Buddy. Tuż obok
mieści się słynne Wat Pho, Świątynia
Odpoczywającego Buddy – to tu znajdziemy największego leżącego Buddę i pierwszy
w Tajlandii ośrodek edukacji publicznej, gdzie wciąż można uczyć się tajskiego
masażu. Nieopodal, po drugiej stronie rzeki, leży też Wat Arun, majestatyczna Świątynia Świtu – jeden z najbardziej
znanych symboli Bangkoku. Warto też złapać tuk tuka zajrzeć do Wat Saket, zwanej Złotą Górą, skąd rozciąga
się świetna panorama miasta. Podróż nie będzie długa, a po drodze zobaczymy
masywny Pomnik Demokracji, częste miejsce publicznych demonstracji oraz Sao Chingcha, samotną Wielką Huśtawkę, milczącego
świadka niebezpiecznej ceremonii królewskiej odprawianej do 1953 roku.
W blasku słońca bogate zdobienia Wat Phra Kaew sprawiają niesamowite wrażenie. |
43-metrowy złocony posąg, leżący w Wat Pho, przedstawia Buddę wchodzącego w stan nirwany. |
W pawilonach, w których znajduje się największa kolekcja posągów Buddy, panuje cisza i przyjemny chłód, sprzyjające spacerom i refleksji. |
108 mis z brązu symbolizuje 108 osobowości Buddy - wierni w ofierze wrzucają do każdej z nich drobną monetę. |
Świątynia Świtu najbardziej zjawiskowa jest rano, gdy od jej inkrustowanych porcelaną wież odbijają się promienie słońca. |
Bezpieczeństwo Wat Arun, jak i innym buddyjskim świątyniom, zapewniają mistyczne stworzenia. |
Z tarasów Wat Arun rozciąga się piękny widok na Pałac Królewski i tętniącą życiem Chao Phraya. |
Patrząc dziś na Wielka Huśtawkę trudno wyobrazić sobie, że była centralnym elementem królewskich ceremonii. |
Bangkok to także świetne miejsce
na zakupy. Można tu kupić wszystko, od aromatycznych przypraw i tandetnych
gadżetów, przez lokalne rękodzieło i elektronikę, aż po najbardziej luksusowe przedmioty.
Mój plecak zawsze wylatuje stąd cięższy. Poza lśniącymi centrami handlowymi,
których największe skupisko jest w okolicy Siam,
lubię zapuszczać się do MBK i Chatuchak
Market – nie dość, że można tu znaleźć i kupić za bezcen mnóstwo ciekawych
i dziwnych rzeczy, to można też świetnie
zjeść. Pad Thai i świeży, lekko
cierpki sok z gujawy to dla mnie nieodzowny element bangkockiego lunchu.
Pad Thai, choć na zachodzie uważany za typowo tajski, nie jest bardzo popularny wśród samych Tajów. |
Bangkok słynie także z szalonego
życia nocnego. Są tu wielkie kluby, nie różniące się od innych na całym
świecie. Są rozsławione przez hollywoodzkie filmy sky bary, atrakcyjne raczej
ze względu na niesamowity, rozciągający się z nich widok, niż niebotycznie
drogie cocktaile. Są tuk tuki zgrabnie przerobione na mobilne bary, przy
których można wysączyć przeciętnego drinka i zagrać w grę planszową z
przypadkowymi ludźmi. Jest wreszcie znany, wulgarny Pat Pong – słynący z licznych klubów go-go, przyciągających
rozmaitych dewiantów, a także z pojawiającego się na kilka godzin głośnego night marketu, gdzie znaleźć można
niemal wszystko, z erotyczną bielizną i gadżetami na czele. To wszystko sprawia, że lepiej nie nastawiać się na wczesny powrót
do hotelu.
- Ja i gotowanie? Wolne żarty – prychnęła moja
przyjaciółka. – Zobaczysz, spodoba Ci się! – zawsze uparcie próbuję zarazić
swoich znajomych bakcylem gotowania i kuchennych improwizacji. Podobnie tym
razem, gdy próbowałem namówić całą trójkę na półdniowy kurs kuchni tajskiej.
Zawsze, gdy wyjeżdżałem z Bangkoku, plułem sobie w brodę, że się na to nie
zdecydowałem. Tym razem nie popuszczę. I tak właśnie, wczesnym rankiem ostatniego dnia, znaleźliśmy
się na głośnym, zatłoczonym bazarze, pełnym korowych warzyw, pachnących ziół i świeżych
owoców morza. Nasz przewodnik, szef kuchni Non, opowiedział nam uroczą angielszczyzną
z tajskim akcentem o składnikach używanych w tajskiej kuchni, energicznie wręczył
każdemu wiklinowy koszyk z zestawem półproduktów i żwawo pomaszerował w stronę
swojej szkoły gotowania. To był strzał w dziesiątkę – uśmialiśmy się po pachy, nauczyliśmy
się kilku praktycznych rzeczy, dostaliśmy książkę z przepisami, a przede wszystkim
nieprzyzwoicie najedliśmy się pysznym, świeżym, własnoręcznie przygotowanym
jedzeniem. A z Nonem mam kontakt do tej pory.
Tom Yum, pikantna, aromatyczna tajska zupa powstaje dosłownie w kilka minut. |
Pędziliśmy betonową estakadą
ponad dachami Bangkoku w kierunku lotniska, a w oddali za nami w mglistym smogu
ginęły strzeliste hotele i biurowce. Spojrzałem na nie ostatni raz i mimochodem
zacząłem układać w głowie plan na kolejną wizytę. Uwielbiam to miasto!
JAK I KIEDY JECHAĆ: Do Bangkoku łatwo dolecimy z każdego europejskiego hub'u lotniczego, z wygodną przesiadką z polskich lotnisk. Ceny w promocji poniżej 2000zł. Zawsze jest tu parno i gorąco, najmniej przyjemnie od kwietnia do czerwca.
CO ROBIĆ: To miasto, w którym można by spędzić dobre dwa tygodnie zupełnie się nie nudząc. Zdecydowanie polecam popływać miejskimi kanałami (jednorazowe bilety kupujemy już w łódce), wybrać się na któryś z roof top barów (ceny są w nich bardzo wysokie, ale widok i atmosfera są warte jednego drinka; moim faworytem jest Vertigo Moon Bar) i spędzić dzień na kursie gotowania, który zaczynamy od zakupów na lokalnym targu - niesamowita frajda i mnóstwo pysznego jedzenia (polecam Silom Thai Cooking School - sam byłem tam dwa razy). A jeśli jesteście w Bangkoku podczas weekendu, obowiązkowo wycieczka na Chatuchak Market.
GDZIE SPAĆ: W Bangkoku znajdziecie hotele na każdą kieszeń, jeśli natomiast podróżujecie grupą lub rodziną, warto zwrócić uwagę na popularne apart hotele - dwu czy trzypokojowy apartament, z dwoma łazienkami, kuchnią (i pralką!) może kosztować naprawdę niewiele. Nocleg w dobrej cenie najwygodniej znajdziecie w porównywarce cen hoteli.
JAK I KIEDY JECHAĆ: Do Bangkoku łatwo dolecimy z każdego europejskiego hub'u lotniczego, z wygodną przesiadką z polskich lotnisk. Ceny w promocji poniżej 2000zł. Zawsze jest tu parno i gorąco, najmniej przyjemnie od kwietnia do czerwca.
CO ROBIĆ: To miasto, w którym można by spędzić dobre dwa tygodnie zupełnie się nie nudząc. Zdecydowanie polecam popływać miejskimi kanałami (jednorazowe bilety kupujemy już w łódce), wybrać się na któryś z roof top barów (ceny są w nich bardzo wysokie, ale widok i atmosfera są warte jednego drinka; moim faworytem jest Vertigo Moon Bar) i spędzić dzień na kursie gotowania, który zaczynamy od zakupów na lokalnym targu - niesamowita frajda i mnóstwo pysznego jedzenia (polecam Silom Thai Cooking School - sam byłem tam dwa razy). A jeśli jesteście w Bangkoku podczas weekendu, obowiązkowo wycieczka na Chatuchak Market.
GDZIE SPAĆ: W Bangkoku znajdziecie hotele na każdą kieszeń, jeśli natomiast podróżujecie grupą lub rodziną, warto zwrócić uwagę na popularne apart hotele - dwu czy trzypokojowy apartament, z dwoma łazienkami, kuchnią (i pralką!) może kosztować naprawdę niewiele. Nocleg w dobrej cenie najwygodniej znajdziecie w porównywarce cen hoteli.