„Dubaj” - to nigdy nie było dla mnie silne słowo-klucz. Ot, trochę wieżowców na pustyni. Ucieszyłem się więc, gdy trafiłem na wzmiankę o Sheikh Mohammed Cultural Center for Understanding (SMCCU) - organizacji powołanej po to, aby przybliżać kulturę, historię i tradycyjną kuchnię Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
www.visitdubai.com |
_____________________________________________________
>>> KONIECZNIE ZAJRZYJ DO MOJEGO PRZEWODNIKA: CO I GDZIE ZJEŚĆ W DUBAJU <<<
_____________________________________________________
PORANNA DAWKA KULTURY (I SYCĄCEJ KUCHNI PUSTYNI)
Spędzamy chwilę w meczecie, po czym spacerujemy między domami zbudowanymi z koralowca, w których mieszkali kiedyś poławiacze pereł. To właśnie z pereł i handlu nimi słyną Dubaj na długo przed tym, jak odkryto złoża ropy. Tylko krótka przeprawa przez kanał dzieli mnie od Deiry, do której nowy Dubaj zepchnął niegdyś rybaków. Wsiadam więc na małą drewnianą łódkę i po kwadransie jestem na targu przypraw, który ma więcej zapachów niż jestem w stanie nazwać. Z wielkich, jutowych worków, wśród krzyków, kupcy nabierają intensywnie kolorowych proszków, słodkich bakalii i suszonych ziół. To zupełnie inny świat.
Choć jest dopiero przed 8, jest niemiłosiernie gorąco. Mi…bo każdy expata mieszkający w Dubaju powie, że 30 stopni to przyjemne ciepełko. Dopiero przyleciałem z Pragi, gdzie słupek rtęci nie przekraczał 17 stopni, więc z klimatyzowanego apartamentowca wchodzę prosto na klimatyzowaną stację metra i chwilę później mknę chłodnym pociągiem ponad 16-pasową autostradą i klimatyzowanymi przystankami autobusowymi. Tak, tutaj klimatyzacja to zdecydowanie słowo klucz. Metro to z resztą bardzo dobry sposób, aby obejrzeć miasto - Dubaj jest dość wąski i ciągnie się wzdłuż zatoki, dokładnie tak jak jedna z dwóch linii naziemnej kolejki.
Yvette, która odpowiada w SMCUU za relacje z zewnętrznymi partnerami, zaprosiła mnie na poranne spotkanie z międzynarodową grupą artystów. Zostawiam więc nowy Dubaj i wjeżdżam do jego starej części, kierując się w stronę Bur Dubai i Al Fahidi, najstarszej części miasta, w której leży Centrum. W jedną chwilę zapominam, że jestem w ultra nowoczesnym mieście, którego wizytówką jest dziś szkło i stal. Przez ciężkie drzwi ozdobione masywnymi okuciami wchodzę do chłodnego wnętrza, pachnącego drewnem i aromatycznymi olejkami. Swoją wizytę zaczynam od wycieczki po odrestaurowanej rybackiej wiosce, w której dziś już nikt nie mieszka, ale która świetnie oddaje charakter starego Dubaju. - Nie jestem tu po to, aby przekonać was, że moja kultura jest najlepsza - po okolicy oprowadza nas Dahlia, studentka Women Rights, która jest wolontariuszem SMCCU od 5 lat. - Nasze hasło to „Otwórzmy drzwi. Otwórzmy umysły”. Gościnność jest esencją naszej kultury, a naszym celem i marzeniem jest abyście wyszli stąd z otwartym umysłem i lepszym rozumieniem nas i naszej historii. Jak dawniej Beduini, wpuszczamy was do naszego domu i chcemy z wami porozmawiać, wymienić swoje doświadczenia - tłumaczy energicznym, wesołym głosem, a jej ciemne oczy radośnie błyszczą. Jej czarna abaja jest bogato zdobiona białym, koronkowym wzorem. - A czy Ty nie lubisz się ładnie ubrać? To tylko nowy fason - odpowiada na jedno z pytań. - Nie muszę ubierać się na czarno. Nie muszę też zasłaniać twarzy, to mój wybór. Na przykład moje 2 siostry pokazują mniej włosów niż ja, a czasem nawet zakrywają twarz - subtelnym ruchem poprawia ciemną grzywkę i delikatnie wsuwa jej koniec pod zwiewny, jedwabny hidżab.
Spędzamy chwilę w meczecie, po czym spacerujemy między domami zbudowanymi z koralowca, w których mieszkali kiedyś poławiacze pereł. To właśnie z pereł i handlu nimi słyną Dubaj na długo przed tym, jak odkryto złoża ropy. Tylko krótka przeprawa przez kanał dzieli mnie od Deiry, do której nowy Dubaj zepchnął niegdyś rybaków. Wsiadam więc na małą drewnianą łódkę i po kwadransie jestem na targu przypraw, który ma więcej zapachów niż jestem w stanie nazwać. Z wielkich, jutowych worków, wśród krzyków, kupcy nabierają intensywnie kolorowych proszków, słodkich bakalii i suszonych ziół. To zupełnie inny świat.
Gdy wracam do SMCCU, na dużym, zadaszonym dziedzińcu, wyłożonym poduchami, czekają już tradycyjne, emirackie potrawy. Nasif, dyrektor zarządzający Centrum, promienieje uśmiechem. - Pogadamy trochę, a potem porządnie się najemy! - jego entuzjazm jest niesłychanie zaraźliwy, więc atmosfera robi się bardzo otwarta i przyjemna. Próbujemy Machboos, wilgotnego ryżu z szafranem, na którym podaje się mięso lub rybę. Później Fareeth, gęstego gulaszu mięsno-warzywnego, który podaje się na kilku warstwach cienkiego, arabskiego chleba. Wchłania on sos i tworzy z warzywami i mięsem spójne, bardzo sycące danie. Próbujemy też Balaleet, słodkich, cieniutkich nudli z jajkiem i kardamonem, które serwuje się na śniadanie. Ku mojej wielkiej radości stoją przed nam aż trzy desery: Khabees, maślana kruszonka o delikatnym smaku wody różnej, Umm Ali - bardzo słodki i niesłychanie kremowy pudding chlebowy z migdałami i pistacjami, a także flagowy deser Emiratów - Ligamat, czyli nic innego, jak drobne pączki polane gęstym syropem z daktyli. Długi obiad kończymy dywagacjami nad tym, czy facetom wygodniej jest w spodniach czy w tradycyjnym kandurze.
TRADYCYJNA KOLACJA Z NOWOCZESNYM PRZYTUPEM
W Dubaju można bez trudu znaleźć rewelacyjne sushi, pyszne burgery czy świetne steki. Są nawet francuskie makaroniki i dwupiętrowy sklep Laduree. Problem zaczyna się wtedy, gdy chcesz spróbować kuchni Emiratów. Nie waham się więc, gdy słyszę o restauracji Seven Sands, serwującej tradycyjne dania w nowym wydaniu - wybieram się tam na kolację, choć emiracka kuchnia - prawdę mówiąc - jest dla mnie trochę za ciężka. Będę miał jednak pełny obrazek i będzie to świetne dopełnienie dla mojego tradycyjnego przedpołudnia
Seven Sands nazwą i logotypem (siedmioramienna gwiazda) nawiązuje do siedmiu emiratów w kraju. Mieści się w prestiżowej Jumeirah Beach Residence. Przed nowoczesnym budynkiem rozciąga się plaża, a za nim stoi ściana wieżowców. To kwintesencja nowego Dubaju. Na miejscu wita mnie przesympatyczna Amina, asystentka menadżera, i prowadzi na piętro z widokiem na Zatokę Perską i budujące się Dubai Eye. - Nasze wnętrza nawiązują do historii kraju. Na tych ażurowych, drewnianych panelach przedstawiamy nasze symbole - przy wejściu zaczynam więc beduińskim namiotem i wielbłądami, a kończę na szczycie schodów hotelem Burj Al Arab, słynnym dubajskim żaglem. Bardzo tu przyjemnie i elegancko.
Na pierwszy ogień idą przystawki: pierożki z rekinem, którego zawsze chciałem spróbować oraz pieczone kulki z baraniny - idealnie doprawionej, z orzeszkami piniowymi i migdałami. Na danie główne wybieram wariacje na temat znanych mi już Machboos i Fareeth. Fouga to słodki, żółty ryż z rodzynkami, na którym podano lekko pikantne krewetki królewskie. Z kolei Thered to gęsty i sycący gulasz z delikatną jagnięciną, warzywami i cienkim chlebem. Na deser zamawiam Ligamat - emirackie mini-pączki, które w Seven Sands mają w październiku swój festiwal. Jak na nowoczesną kuchnię przystało, mogę wybierać spośród całkowicie nietradycyjnych smaków: szafranowo-pomarańczowych, z wszechobecną Nutellą, z gałką muszkatołową i miodem, z kardamonem, z pistacjami oraz z cynamonem.
SŁODKIE ZŁOTO EMIRATÓW NA PAMIĄTKĘ
Na długie wędrówki po pustyni Beduini zaopatrywali się w dwie rzeczy: wodę i daktyle. Pożywne, sycące, a według niektórych - o magicznych zdolnościach balsamowania organizmu :). Dziś to jeden z głównych produktów rolnych Emiratów, dlatego muszę ich tu spróbować! Ze świeczką w dłoni jednak szukać w tym upale straganów z owocami, więc Dubaj opuszczam z pudełkiem daktyli z kawiarni Bateel. Duże, mięsiste, niesamowicie słodkie, niektóre nadziewane migdałami, a inne skórką pomarańczową. Ułożone w pięknym, złotym pudełku, przewiązane wstążką - idealne na prezent albo pamiątkę. O ile nie zjecie ich w samolocie powrotnym, jak to zrobiłem ja. As-salam!
*Ogromnie dziękuje mojemu przyjacielowi Łukaszowi, wspaniałemu gospodarzowi i przewodnikowi. To też dzięki niemu spróbowałem najlepszych daktyli pod słońcem (albo na pustyni)!
JAK I KIEDY JECHAĆ: Jest coraz więcej tanich sposobów na dotarcie do Dubaju, jak na przykład linie Wizzair z przesiadką w Budapeszcie. Ja leciałem z Pragi czarterową linią Smartwings (bilet kosztował ok. 400 zł). Zdecydowanie wiosną i jesienią - latem temperatury i wilgotność są nie do zniesienia.
CO ROBIĆ: Koniecznie odwiedzić SMCCU (http://www.cultures.ae) - w przystępny sposób można lepiej poznać kulturę arabską i historię Dubaju. I oczywiście spróbować jego tradycyjnej kuchni. Jeśli zaś Wam posmakuje, koniecznie wybrać się do prestiżowej mariny na spacer deptakiem wzdłuż plaży i kolację w Seven Sands (http://www.sevensandsrestaurant.com). Jeśli jednak oryginalne dania ZEA nie przypadną Wam do gustu, w okolicy można znaleźć każda możliwą kuchnię świata (polecam świetną, libańską restaurację Awani Levant Cuisine).