Dużo dobrego słyszałem o kambodżańskim wybrzeżu i od dawna chciałem się na nie wybrać. Niestety ma ono to do siebie, że jest nie bardzo po drodze dokądkolwiek. Dlatego - gdy postanowiłem spędzić w Kambodży trzy tygodnie - od razu zakreśliłem na mapie wyspę Koh Rong. Czy zatem warto się tam wybrać?
Zanim zachwycony padłem pod palmą na bieluśki piach, musiałem zacisnąć zęby - nadmorski Sihanoukville, punkt wypadowy na kambodżańskie wyspy, jest paskudny. Choć wiedziałem o tym i uzbroiłem się w pokłady wyćwiczonej w Chinach cierpliwości, to gdy tylko przekroczyłem próg hostelu, gdzie planowałem przespać się przed dalszą drogą na Koh Rong, chciałem stąd jak najszybciej uciec. Wiem, że moje nastawienie do podróżowania jest teraz inne, niż podczas dwutygodniowego urlopu, ale nigdy nie byłem zwolennikiem imprezowania od samego rana i latania po ulicach w kąpielówkach i bikini. Sihanoukville to duszne, chaotyczne i niewygodnie rozciągnięte miasto z wątpliwej urody plażą (napakowaną leżakami i plastikowymi parasolami), knajpami z menu od sasa do lasa i niezwykle popularnymi wśród nastolatków zawodami w piciu piwa (na czas, na ilość i kto wie co jeszcze). Jeśli jestem niesprawiedliwy i nie odkryłem prawdziwego uroku tego miejsca - wybaczcie. Takie było moje doświadczenie, więc z wielką radością wsiadłem następnego dnia na wypchany do granic możliwości ludźmi i zaopatrzeniem kuter. Na twardej i nierównej ławce, ze słonym wiatrem we włosach, znów poczułem spokój.
Na wyspie przywitały mnie kolorowe, chylące się ku morzu i wąskiej plaży drewniane fasady niskich budynków. Gęste pióropusze kokosowych palm odbijały się w przejrzyście lazurowej wodzie, na której lewitowały małe rybackie łodzie. Kolory pięknie błyszczały na tle ciemnozielonych wzgórz i czystego nieba. Nieco chwiejne molo, zawieszone wysoko nad spokojną wodą, prowadziło na miękki, drobny piasek - jedyną drogę wzdłuż wioski Koh Tuich. Lawirując między barowymi stolikami, sprzedawcami owoców i shake’ów, zakopując się po kostki w drobnym jak mąka piachu, dotarłem do mojego guesthouse’u - skleconego z desek budynku, który nie powinien nawet stać. Zamówiłem zimne piwo i usiadłem na jasnym piasku z nogami w przyjemnie chłodnym morzu - wiedziałem, że to będzie kilka pięknych dni.
Koh Rong to wyspa praktycznie nie rozwinięta. Poza przytuloną do stromego wzgórza Koh Tuich - połączoną ze stałym lądem kursującymi często szybkimi promami turystycznymi oraz wolnymi łodziami z zaopatrzeniem - jest na niej jeszcze kilka niewielkich wiosek (a już sama Koh Tuich to dosłownie garść budynków i kilka piaszczystych dróg). Nietrudno tu jednak zwęszyć interes: podobno istnieją już rządowe plany budowy na wyspie lotniska. I choć będzie to pewnie gwóźdź do dziewiczej trumny Koh Rongu, na razie panuje na nim leniwy, swojski klimat, a jego mieszkańców bardziej frapują codzienne obowiązki, niż leżący plackiem na piasku turyści. Pod smukłymi palmami wylegują się psy, a dzieci rybaków bawią się w płytkiej wodzie. Życie ma tu swoje własne tempo.
Wokół rozciągniętej jak kleks wyspy jest dużo zatoczek i wciśniętych w nie plaż, ale do bardziej oddalonych miejsc trudno się dostać - wycieczka taksówką wodną z Koh Tuich zajmuje sporo czasu i kosztuje niemało. Nie jest to jednak problem, bo główna plaża jest naprawdę ładna, nie wspominając o pobliskich Police Beach - w kameralnej, hippisowskiej zatoczce oraz cudownej 4K Beach. Gdy drugiego dnia pobytu na wyspie dotarłem na tę drugą, padłem z wrażenia - długa, oślepiająco biała i praktycznie bezludna. W jedynym schowanym tu resorcie kręciło się kilka osób, sam nie wiem: gości czy obsługi. Wąski pas białego piasku, ocieniony niskimi, krępymi palmami gwałtownie wpadał do przezroczystej, płytkiej wody i ciągnął się aż po horyzont. Woda w zatoce była niezwykle spokojna, więc gdy nie leżałem pod palmą, unosiłem się na niej niczym fruwając nad doskonale widocznym, miękkim jak wata dnem. To bez wątpienia jedna z najpiękniejszych i najspokojniejszych plaż, na jakich byłem w życiu.
Nie było przesady w tym, co czytałem i słyszałem na temat tej wyspy - Koh Rong to naprawdę rajskie miejsce, gdzie praktycznie nie ma internetu, a przerwy w dostawie prądu są na porządku dziennym. Jego spokojnej i leniwej atmosfery nie mącą nawet kręcące się tu i ówdzie grupki podchmielonych Europejczyków. Jest swojska, wciąż nieskażona masową turystyką i bardzo autentyczna. Prawdę mówiąc, to jedno z fajniejszych miejsc, do których trafiłem w Kambodży. Jeśli więc będziecie w okolicy, szukacie naprawdę rajskiego miejsca i nie przeszkadza Wam brak luksusów (choć na jednym z odległych krańców wyspy jest już pięciogwiazdkowy resort z prywatną plażą), wybierzcie się na Koh Rong - kto wie, może niedługo naprawdę wybudują tam to lotnisko…
JAK I KIEDY JECHAĆ: Na Koh Rong dopłyniecie z miejscowości Sihanoukville w południowej Kambodży - szybkim promem albo wolniejszym, tańszym i bardziej klimatycznym kutrem z zaopatrzeniem. Tam z kolei dostaniecie się autobusem/vanem: najwygodniej z Phnom Penh, ale istnieje też wiele połączeń z okolicznymi prowincjami/miasteczkami. Polecam firmę Mekong Express: ich bilety są trochę droższe, ale można na nich polegać, a podróż jest bardzo komfortowa (nowe pojazdy, działająca klimatyzacja, woda, etc.). Najprzyjemniej naszą zimą, gdy duchota nie jest jeszcze zabójcza.
GDZIE SPAĆ: Guesthouse'ów i hosteli na wyspie nie brakuje, jednak niewiele z nich umożliwia rezerwację online. W zasadzie wystarczy pojawić się na wyspie i przejść wzdłuż plaży, a w którymś z nich znajdzie się wolne łóżko/pokój. No, o ile nie jest to sylwester - wówczas wylądujecie, jak ja, w namiocie na plaży (wynajętym za 10$!).
JAK I KIEDY JECHAĆ: Na Koh Rong dopłyniecie z miejscowości Sihanoukville w południowej Kambodży - szybkim promem albo wolniejszym, tańszym i bardziej klimatycznym kutrem z zaopatrzeniem. Tam z kolei dostaniecie się autobusem/vanem: najwygodniej z Phnom Penh, ale istnieje też wiele połączeń z okolicznymi prowincjami/miasteczkami. Polecam firmę Mekong Express: ich bilety są trochę droższe, ale można na nich polegać, a podróż jest bardzo komfortowa (nowe pojazdy, działająca klimatyzacja, woda, etc.). Najprzyjemniej naszą zimą, gdy duchota nie jest jeszcze zabójcza.
GDZIE SPAĆ: Guesthouse'ów i hosteli na wyspie nie brakuje, jednak niewiele z nich umożliwia rezerwację online. W zasadzie wystarczy pojawić się na wyspie i przejść wzdłuż plaży, a w którymś z nich znajdzie się wolne łóżko/pokój. No, o ile nie jest to sylwester - wówczas wylądujecie, jak ja, w namiocie na plaży (wynajętym za 10$!).
Poczytaj o innych miejscach w Kambodży:
>>> Co robić w Siem Reap? <<<
>>> Niesamowity Angkor Wat <<<