Sam nie wiem czemu, ale Malezję podczas tego wyjazdu potraktowałem trochę po macoszemu. Dlatego dzień, który spędziłem w Kuala Lumpur w drodze do Cameron Highladns, chciałem wykorzystać do cna. Wybrałem elegancką dzielnicę Bukit Ceylon, przyjąłem zaproszenie od aparthotelu z widokiem na wieżę telewizyjną Menara i zarezerwowałem stolik w malajskiej restauracji.
Mjanma, z której właśnie wróciłem, trochę mnie zmęczyła: głównie gorącem i dość idiotycznymi autobusami nocnymi, które wyjeżdżają koło piątej po południu, a na miejsce dojeżdżają o drugiej albo trzeciej - co to w ogóle za wynalazek? Cieszyłem się więc na chwilę odpoczynku w dużym mieście i wygodnym hotelu (w dużym łóżku, białej pościeli i te sprawy, no wiecie). Miałem farta, że zaprosił mnie do siebie Lanson Place Bukit Ceylon Serviced Residences - właściwie nie przez sam pokój (czy raczej mieszkanie) czy olimpijski basen, ale widok: na Menarę, Petronas Towers i całe nowoczesne centrum KL. A może nawet bardziej cieszyłem się z pralki i suszarki - wierzcie mi, po ponad dwóch tygodniach w zakurzonych Mandalaju, Paganie i Rangunie to było jak wygrana na loterii! Prałem więc i suszyłem jak szalony, ze śpiworem włącznie, a w międzyczasie moczyłem się w basenie.
Ale cieszyłem się z jeszcze jednego powodu (zwłaszcza mając tak mało czasu): w Bukit Ceylon znajduje się jedna z lepszych restauracji serwujących tradycyjną kuchnię malajską - Bijan. Malezja to jeden z tych krajów, którego kuchni nie da się opisać tak po prostu i przez to zawsze miałem z nią zagwozdkę. W kraju mieszają się kultury malajska z chińską i indyjską, a islam z buddyzmem i chrześcijaństwem. Jak wiele państw jest takim tyglem kulturowym, nie wiem. Dlatego postawiłem sobie jasny cel: chcę ruszyć dalej, mając choć blade pojęcie o tym, jaka jest tradycyjna kuchnia malajska. Wybrałem się więc do Bijan.
W progu przytulnej restauracji z lekką werandą otoczoną zielenią przywitała mnie Selena, która towarzyszyła mi przez cały posiłek. Sama ma korzenie chińskie, ale świetnie zna się na kuchni malajskiej. W Bijan, jak mi tłumaczyła, serwują tradycyjne, raczej rustykalne dania malajskie, ale starają się nadać im bardziej nowoczesny wymiar. Szef kuchni kreatywnie podchodzi do starych przepisów przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a niektóre dania dopasowuje też do zachodnich podniebień - jak na przykład curry ze sfermentowanego duriana (bardzo smaczne z resztą!).
Nie marnując czasu, zaczęliśmy kolację - krótką i miłą wycieczkę przez smaki Malezji. Na przystawkę spróbowałem Cucur Udanag, czyli takiej trochę tempury „all-in-one” - głęboko smażonych kulek z warzyw i krewetek ze słodkim sosem chili. Niewiarygodnie lekkich i delikatnych, jak na smażone ciasto!
Dania główne to była prawdziwa uczta. Zaczęliśmy od Gulai Lemak Daging Salai dengan Jantung Pisan, czyli różowego steku sirloin na delikatnym, kokosowym curry z chrupiącym kwiatem bananowca, po którym podano nam Redang Udang Nogori - pikantne curry z dużymi krewetkami oraz Pucuk Paku Goreng Tahi Minyak, czyli smażoną z chili i karmelizowanym pudrem kokosowym dziką paproć z Borneo. To danie było szałowe, a maślany posmak słodkiego kokosa nieziemski. Spróbowałem jeszcze Nasi Minyak, czyli ryżu z aromatycznymi przyprawami, podawanego ze słodkim czatnejem i piklami oraz bohatera wieczoru: Masak Lemak Udang Tempoyak, czyli krewetek w sosie ze sfermentowanego duriana z liśćmi limonki kaffir. Cóż, jeśli nie przepadacie za durianem, to nie danie dla Was - ale było PYSZNE (a połączenie duriana i kaffiru smakowało trochę jak landrynki).
Skoro na stole pojawił się durian i powiedziałem A, musiałem powiedzieć B: na deser dostałem czekoladowe ciasto z kremem z duriana. Selena patrzyła na mnie z zaciekawieniem, bo to ich najlepiej sprzedający się deser, za którym jednak obcokrajowcy nie zawsze przepadają (no cóż, durian…). Ba, niektórzy Malezyjczycy proszą o przygotowanie dużych, urodzinowych tortów! Ciasto nie było złe, ale jako fanatyk słodyczy (a czekolady zwłaszcza), wolałbym chyba wydanie klasyczne: z kremem śmietanowym. Na koniec spróbowałem jeszcze najbardziej tradycyjnego deseru malajskiego, czyli Sago Gule Melaka - babeczki z sago w mleku kokosowym z ciemnym syropem cukrowym. Słodkie, wdzięczne i przyjemne.
Pogadaliśmy sobie jeszcze trochę z Seleną o podróżowaniu (kiedyś jeździła sporo po świecie, a nawet mieszkała trochę w Europie), a potem się pożegnaliśmy i wróciłem do swojego pokoju z wielgachnym oknem, za którym świeciła się na różowo Menara. Najadłem się jak żbik, ale nie jestem przekonany, czy wiem więcej o kuchni malajskiej… Może ona taka właśnie jest - nieoczywista i różnorodna, jak sam kraj? Jestem teraz jeszcze bardziej przekonany, że wybiorę się do Penang - nie ma lepszego miejsca do poznawania malajskiej kuchni niż ta stloica street foodu!
A Wy - jakie macie doświadczenia z kuchnią Malezji?
INFORMACJE PRAKTYCZNE
BIJAN: Jedzenie w tej restauracji jest przepyszne, świeże i pięknie podane. Ba, nawet serwują alkohol, co nie jest typowe dla knajp z tradycyjną kuchnią malajską. Ślicznie położona w zielonym ogrodzie w samym centrum KL. Informacje i rezerwacje: www.bijanrestaurant.com.
LANSON PLACE: Lanson Place Bukit Ceylon Serviced Residences to kolejna posiadłość tej sieci w Azji. Nieocenione, jeśli potrzebujecie kuchni (z piekarnikiem z sondą!), dużej garderoby oraz pralki i suszarki. Do tego basen olimpijski i śniadanie serwowane w kameralnym lounge na 48. piętrze (widok oceńcie sami). Dziękuję za zaproszenie!