O Bali słyszałem niemało. Że wspaniałe! Albo że okropne… Skołowany uznałem więc, że sam muszę się przekonać, jak to jest z tą najsłynniejszą wyspą w Indonezji. A że lokalna komunikacja nie działa tu tak, jakbym, sobie tego życzył, wybrałem samochód. To był strzał w dziesiątkę, dlatego podaję Wam przepis na to, jak zorganizować roadtrip na Bali. Szerokości!
Bali - wbrew pozorom (a przynajmniej moim wyobrażeniom) - jest całkiem spore, a połączenia autobusowe (wygodnymi, turystycznymi autokarami czy lokalnym, małymi vanami bemo) są dość okrojone: nie dotrzecie tak do najbardziej odległych czy schowanych zakątków wyspy. Często jedynym sposobem jest wynajęcie taksówki albo samochodu z kierowcą (na pół, cały czy kilka dni), ale jeśli wolicie być całkiem niezależni, zatrzymywać się gdzie dusza zapragnie, wjeżdżać w wąskie uliczki i gubić się w górach, własny samochód jest niezastąpiony. A do tego daje mnóstwo frajdy. No, to ruszamy!
DZIEŃ 1: Kuta - Pura Luhur Batukaru - tarasy ryżowe Jatiluwih - Pura Ulun Danu Bratan - Munduk
Przez prawie dwie godziny przebijam się przez stolicę wyspy Denpasar i przyległą miejscowość Kuta - gęsto, tłoczno, nic przyjemnego! Czuję się, jak w porannym korku w drodze do pracy, tylko na zewnątrz jakieś 20 stopni więcej. Gdy wreszcie opuszczam zabudowania i ruchliwe dwupasmówki, zaczynam piąć się przez pola i niewielkie wioski wąską drogą w kierunku świątyni Luhur Batukaru - okazuje się ona jednym z bardziej magicznych miejsc mojej wycieczki. Porośnięta mchem i niemal pusta stoi na tle wulkanu, który chowa się w chmurach. Cudo. Dalej, bardzo krętą i dziurawą drogą zjeżdżam do pięknych tarasów ryżowych: przez Jatiluwih tylko przejeżdżam, bo żeby się tam zatrzymać, potrzebuję biletu (a za wyłączenie silnika jeszcze nigdzie nie płaciłem i tak na razie zostanie). Dalej trasa robi się coraz bardziej prosta, płaska i ruchliwa, doprowadzając mnie do miejscowości Bedugul, gdzie zaglądam do jednej z najważniejszych hinduskich świątyń na Bali - zbudowanej na wodzie Ulun Danu Bratan. Stąd wjeżdżam na dawny krater wulkanu i jego brzegiem, objeżdżając trzy wulkaniczne jeziora, docieram do tonącego w zieleni, górskiego miasteczka Munduk (świetnej bazy wypadowej do pobliskich wodospadów), a po zachodzie słońca padam jak mucha.
DZIEŃ 2: Lovina - Singaraja - Kintamani
Wcześnie rano ładuję baterie ryżowymi placuszkami z kokosem i po solidnym kubku balijskiej kawy zjeżdżam na północne wybrzeże - droga jest bardzo kręta i widowiskowa, a miejscami serpentyna nie przestaje zawijać. W dole, płaska trasa wzdłuż morza (podobnie jak na południu) jest bardzo ruchliwa i w kakofonii klaksonów docieram do miasta Lovina - leniwego kurortu z szeroką, ciemną plażą. Przy nadmorskim deptaku stoi wielki, betonowy delfin, kilka kiosków wszelkiej maści i parę knajp. Lovina nie do końca mnie przekonuje, więc po szybkim lunchu i kopi susu wracam na trasę - przebijam się przez Singaraję, drugie największe miasto Bali i dawną stolicę Holendrów - i ponownie zaczynam wspinać się w góry, gdzie dopadają mnie gęste chmury i deszcz (czyli na tej wysokości w zasadzie mgła, z której leje się woda). Pogoda nie poprawia się już do końca dnia, więc senne Kintamani ze świątynią Ulun Danu Batur (ważniejsza od niej na Bali jest tylko świątynia Besakih, leżąca na zboczu wulkanu Agung, najwyższego wzniesienia na wyspie) oglądam przez trochę przez szybę, a trochę spod daszka ulicznego straganu. Już po ciemku odnajduję swój hostel i zmarznięty zaszywam się w łóżku. Czeka mnie jutro wczesna pobudka…
Szarawa plaża w Lovinie. |
Pura Ulun Danu Batur, czyli druga najważniejsza świątynia na Bali u stóp wulkanu Batur. |
DZIEŃ 3: Wulkan Batur - Amed
Zaczynam o nieludzkiej 3 rano… Ale widok z krawędzi wulkanu Batur jest tego wart. Niebo mieni się wszystkimi kolorami, chmury raz nas przykrywają, a raz je rozwiewa, a z mini kraterów w zboczu bucha gorąca para. O 10 jestem z powrotem w hostelu i po solidnym śniadaniu ruszam w drogę przez okoliczne wzgórza porośnięte gęstymi, liściastymi lasami. Tu droga jest równie kręta, ale szersza i mniej wymagająca. Powoli zjeżdżam na wschód, mijając puste wioski, a później pola ryżowe i plantacje bananów. W okolicy Amlapury ruch wraca do znanych mi już, nizinnych rozmiarów i w ciągu samochodów (mijając słynne tarasy ryżowe Taman Tirtagangga, na które nie mam siły) jadę w kierunku Amed. Robi się coraz bardziej płasko i gorąco, aż zjeżdżam z głównej trasy i wjeżdżam do pierwszej rybackiej osady - choć potocznie nazywa się je zbiorczo Amedem, w praktyce to ciąg niewielkich wiosek na wschodnim wybrzeżu. Droga wije się malowniczo wzdłuż morza w górę i w dół, aż docieram do Villa Infinite Horizon, która zaprosiła mnie na noc - popołudnie spędzam w cudownym basenie, spoglądając na migoczące w słońcu, czarne plaże Amedu. Dla mnie to zdecydowanie najpiękniejsze nadmorskie miejsce na Bali!
Niesamowity krater wulkanu Batur - widok wart wspinaczki! |
Jedna z wielu niewielkich wiosek, które mija się zjeżdżając z gór. |
W rejonie Amed znajduje się mnóstwo zatoczek z czarnym, wulkanicznym piaskiem i tabunami rybackich łodzi (które spektakularnie, niczym podczas regat, co rano wracają na ląd). |
DZIEŃ 4: Candidasa - Padang Bai - Ubud
Po leniwym śniadaniu żegnam się z Yuko, uroczą właścicielką Villi i wskakuję do samochodu - przede mną najbardziej malowniczy odcinek całej wycieczki po Bali. Najbardziej wymagający, bo droga wije się jak piskorz, pnie się stromo w górę, a potem ostro opada do morza, ale widoki są po prostu niesłychane. Prawie dwie godziny kręcę się tak po wschodnim koniuszku wyspy, aż w okolicy pałacu wodnego Ujung kolejny raz wjeżdżam na główną drogę okrążającą wyspę (duży ruch będzie mi już niestety towarzyszył do końca wycieczki) i - mijając Candidasę, miasto pełne eleganckich hoteli przy długiej plaży - docieram do portowego Padang Bai, schowanego za wzgórzem na niewielkim cyplu. Znajduję niedrogi warung i znad talerza mojego ukochanego gado-gado (sałatki ze słodkim sosem z orzeszków ziemnych) obserwuję w leniwej atmosferze kursujące promy. Zbieram się i mało ciekawym odcinkiem trasy jadę do Ubud, gdzie mam jeszcze chwilę, żeby rzucić okiem na okolicę. Jutro zobaczę więcej.
Leniwy Padang Bai i jego całkiem przyjemna plaża. |
Popołudniowy rzut oka na bardziej mistyczną stronę Ubud. |
DZIEŃ 5: Pura Taman Ayun - Sanur
Wcześnie rano lecę zobaczyć centrum Ubud - sporo o nim słyszałem, więc jestem dość ciekaw. Mijam Sacred Monkey Forest Sanctuary, z którego małpy niemal wylewają się na ulice i stromą ulicą docieram do centrum miasteczka: dość dziwnej mieszanki hinduistycznych świątyń, drogich butików z zachodnią odzieżą, eco knajpek i studiów jogi. Z mieszanymi uczuciami wsiadam do samochodu - zanim wrócę na południe Bali (na jego najsłynniejsze plaże), chcę jeszcze zobaczyć niedaleką Taman Ayun. Świątynia okazuje się dla mnie kolejną perełką - nawet mimo nieznośnego upału i tłumku turystów. Stąd prosta droga obwodnicą Denpasaru prowadzi mnie do Sanur, gdzie loguję się w ciekawym hotelu Artotel (czuję się w nim jak w nowojorskiej MoMie!) i idę na plażę, która słynie z niewielkich fal i podobno najładniejszych na wyspie wschodów słońca. Jestem wytrzęsiony za wszystkie czasy (i zwyczajnie zmęczony - nie prowadziłem od ponad 6 miesięcy!), więc wyjątkowo nie ma nic przeciwko leniwemu plażowaniu do końca dnia.
Ubud - 7 rano... |
Hotelowa restauracja, a w niej ręcznie malowane panele na suficie (podobno, kiedy już wisiały). Klasa! |
WYNAJĘCIE SAMOCHODU: Warto zainteresować się wypożyczalniami lokalnymi - często mają lepsze ceny. Ja wybrałem miejscową Nuris Rent Car, a wszystko zaaranżowałem kilka dni wcześniej kilkoma mailami. Wybrałem samochód terenowy (co się bardzo przydało, gdy nachodziła mnie ochota na zjechanie z głównej drogi). Ceny zaczynają się od 130000 rupii/dzień. Odebrać i zdać auto możecie oczywiście w dowolnym miejscu: na lotnisku, pod hotelem, w siedzibie wypożyczalni. Uwaga: kierownica (i ruch) jest po drugiej stronie!
DOKUMENTY: Zgodnie z przepisami (i wymaganiami Waszego ubezpieczyciela!) powinniście posiadać międzynarodowe prawo jazdy (wydawane w polskim urzędzie na podstawie polskiego dokumentu).
TRASA: Początkowo chciałem wybrać się też na zachód wyspy, ale nie starczyło mi czasu - podobno to najbardziej dziewicze tereny. Powyższa trasa jest jak najbardziej do zrobienia w 5 dni, ale w niektórych miejscach (jak w Amed albo Munduk) chętnie zatrzymałbym się przynajmniej na jeden dzień. Weźcie to pod uwagę! Korzystałem tylko z GPS w telefonie (Google Maps + aplikacja maps.me).
PALIWO: W niżej położonych częściach wyspy stacji jest całkiem sporo. Gorzej jest w górach, więc upewnijcie się, że macie wystarczająco dużo paliwa. Cena najtańszej benzyny to ok. 6000 rupii/litr. Mi się raz zdarzyło awaryjne tankowanie ze szklanej butelki z przydrożnego straganu - starsza pani policzyła sobie 15000 rupii/litr.
WEJŚCIÓWKI/OPŁATY: Znacznie podnoszą budżet - wejście do świątyni kosztuje 20000 - 35000 rupii (bardzo często bliżej tej drugiej kwoty), a parking z reguły 5000 rupii.