Warszawa-Londyn-gin z tonikiem-Dallas-ŁUP! Jestem w raju. A jak smakuje raj?
O’ahu (matecznik hawajskiej stolicy Honolulu), może zachwycić, ale może też rozczarować – wszystko zależy, jak na to spojrzeć. Rozochocony indonezyjskimi i filipińskimi „rajami”, spodziewałem się więcej, niż zastałem, ale ani trochę nie ujmuje to Hawajom – słusznie utożsamianym z tropikalnym rajem po środku Pacyfiku. Nie zrozumcie mnie źle, są piękne i superanckie, tylko trzeba wiedzieć, gdzie trafić – nie przesiadujcie na O’ahu zbyt długo, szkoda pary. A czas, który spędzicie w iście amerykańskim i troszkę plastikowym Honolulu i okolicach, przeznaczcie na jedzenie.
Kuchnia hawajska to temat modny, ale niełatwy. Hawaje – jak całe stany – są okrutnie niejednorodne, również kulinarnie. Jest tu trochę polinezyjskiej tradycji, jest masa wpływów emigranckich (z Azją na czele) jest i wreszcie amerykańskość - definiowana chyba głównie szybkością, kompaktowością i niekoniecznie przymiotnikiem „fit”. To wszystko sprawia, że coś takiego jak kuchnia hawajska nie do końca istnieje: skłaniałbym się bardziej do nazwania jej mieszanką zmodyfikowanych dań kuchni japońskiej, filipińskiej, chińskiej (oczywiście), europejskiej i - rzecz jasna - amerykańskiej. Nie przesadzę mówiąc, że nie męczyłem się równie mocno z kulinarnym scharakteryzowaniem jakiegokolwiek innego miejsca na świecie (choć tu rzecz ma się odrobinę inaczej z największą hawajską wyspą Hawai’i – zwaną nomen omen Big Island – ale o tym w oddzielnym wpisie). No więc moi drodzy, jak smakują Hawaje - raj na Pacyfiku – czego tam spróbować i które smaki zapamiętać?
*Jeśli nie interesuje Was jedzenie (shame on you!), przejdzie do samego końca po garść informacji praktycznych i próbę rehabilitacji O’ahu – bo to fajna wyspa!
Loco moco
Dziwadło, niby super typowe, ale trochę się namęczyłem, żeby je znaleźć. Trochę burger, a trochę nie burger. W dużym skrócie: to grubaśny kotlet, który ląduje nie na bułce, ale na porcji ryżu, pod sadzonym jajkiem i sosem pieczeniowym. Czyli po kolei: ryż, kotlet, jajko i sos. Tak, właśnie tak. Świetne po imprezie albo całym dniu plątania się po wyspie. Lekko nie będzie.
Poke
Zdecydowanie najbardziej modne danie, które podbija świat, jego knajpy i podniebienia. Poke to sałatka z surowej ryby (rzadziej np. ośmiornicy). Ahi poke, najbardziej dziś popularne, to talerz świeżego, przepysznego tuńczyka (żółtopłetwego), zamarynowanego w oleju sezamowym i sosie sojowym, z prażonym sezamem i odrobiną warzyw (często z awokado). Smakuje w 100% azjatycko (dla mnie chińsko, przez olej sezamowy), ale już im to odpuszczę – świadomość jedzenia tego na środku Pacyfiku wystarcza, żeby dać się poke oczarować. Fajne, lekkie, zdrowe, będę bardzo miło wspominał!
Kālua pork
TRZEBA. A wiecie dlaczego? To jedno z bardzo niewielu dań, których na Hawaje nie przywieźli nowożytni imigranci. Tradycyjnie wieprzowina jest długo pieczona w imu, „podziemnym piekarniku” – dochodzi powoli obłożona rozgrzanymi kamieniami w wykopanym w ziemi dole. Ultrasoczysta, delikatna, aromatyczna i w ogóle ojojoj, gwóźdź programu podczas hawajskich festiwalów. I choć nie jestem wielkim fanem wieprzowiny, ta powaliła mnie na łopatki. Dostępna też w restauracjach (nie z ziemi, ale z glinianego naczynia, równie pyszna!) w tzw. lunch plate, czyli po prostu daniu obiadowym dnia, obok ryżu i warzyw z salsą że świeżego ananasa (porcja-zabójca). Pyszka.
Manapua
Dim sumowe pierożki z pary, serwowane w chińskich knajpach (zajrzyjcie do Chinatown w Honolulu) – nie przebiją tych, które jadłem na ulicy w Pekinie albo stojącym w czasie Pingyao, ale dają rady.
Malasadas
To nasz europejski akcent, bo malasadas na Hawaje przywieźli Portugalczycy. W dużym skrócie to pączki – bez dziurki i bez nadzienia. Dla takich fanów karnawałowych słodyczy jak ja (pączki z różą <3) czegoś tam brakuje, ale nie można im odmówić oryginalności – najbardziej tradycyjna jest wersja w cynamonowym cukrze, ale obok niej istnieje cała masa wynalazków, mniej lub bardziej amerykańskich w formie (jak na przykład szalenie popularna wersja Li-Hing, czyli w słodko-kwaśnej posypce). Zajrzyjcie do Leonard’s, najsłynniejszej miejscówki na wyspie!
Shave ice
Rzecz, nad którą debatują całe rodziny. Dzieci ją uwielbiają, a rodzice nienawidzą (na pewno z wyjątkami). Wynalazek przypominający mi czasy podstawówki, kiedy szczytem szczęścia była zamrożona woda z cukrem i kolorowym syropem (sprzedawana pod wdzięczną nazwą lizak lodowy). Cóż to takiego ten golony lód? Otóż… to golony lód. A w zasadzie skrobany z wielkiego bloku zamarzniętej wody, a potem polany w kubku toksycznie kolorowymi, przesłodkimi syropami. Ja spuchłem po piątej łyżeczce (od cukru i zamrożonego mózgu), ale to rzecz kultowa, więc po prostu nie można nie zjeść na Hawajach shave ice. Miłej zabawy, bo cieknie po rękach aż po łokcie!
Krewetki z foodtrucka
Nic specjalnego, moglibyście powiedzieć, ale tak się składa, że na O’ahu jadłem najlepsze w życiu krewetki smażone na maśle z czosnkiem. Tylko i aż. Wielgachne, jędrne, cudownie tłuste i czosnkowe, z autorskim sosem chłopaków z Giovanni’s Shrimp Truck. O-BO-WIĄ-ZKO-WE, ale swoje w kolejce trzeba odstać.
Ananasowe lody
Niekoniecznie musicie wiedzieć, że firma Dole - którą możecie znać z naklejek na bananach, ananasach i innych tropikalnych owocach - powstała właśnie na O’ahu. To tu Sir Dole zaczął kiedyś budować swoje owocowe imperium, które do dziś zaopatruje świat w soczyste ananasy (obecnie pochodzą one też między innymi z Filipin i Tajlandii). Jest tu nawet całe ananasowe miasteczko, typowy amerykański park rozrywki w mikroskali – nic specjalnego, ale dla ananasowych lodów warto wpaść. W prezencie kupa wiedzy o ananasach: na przykład o tym, że ananasowy krzew (niski, podobny do juki) kwitnie dopiero po dwóch latach od posadzenia, daje JEDEN owoc, po czym obumiera. Aż zdziwienie bierze, że na wyspie kosztują poniżej 2$ za sztukę!
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Z CZYM TO SIĘ JE: Hawaje to przepiękny archipelag rzucony na środku Pacyfiku: rajski, tropikalny, czasem kompletnie nierzeczywisty (patrz: wpis o Big Island). Gdybym miał Wam coś doradzać, na O’ahu spędziłbym możliwie najmniej czasu i poleciał na przynajmniej jedną (albo więcej!) pozostałych wysp. Tam zobaczycie te filmowe Hawaje.
JAK JECHAĆ: W podróży z Polski czekają Was min. 2 przesiadki/3 loty. Co ciekawe (i bardzo miłe), ostatnimi czasy ceny lotów na Hawaje stają się całkiem rozsądne. Ja za lot na trasie Warszawa-Londyn-Dallas-Honolulu oraz Kona-Los Angeles-Londyn-Warszawa zapłaciłem 2600 zł (nocowałem w hotelach w Dallas i w Los Angeles, bo robienie tej trasy ciągiem byłoby zbędnym wysiłkiem podczas relatywnie krótkiego, 2-tygodniowego urlopu; przy okazji możecie zobaczyć coś jeszcze). Bilet kupowałem u British Airways przez stronę tickets.pl.
GDZIE SPAĆ: O’ahu jest relatywnie nieduże - Honolulu jest świetną bazą wypadową, skąd możecie codziennie robić wycieczki do innej części wyspy. Ja spałem w hotelu w centrum miasta, wszystko miałem pod ręką, a wypady za miasto były super łatwe. Możecie też poszukać mieszkań/apartamentów na wynajem, ale w moich datach taniej wyszedł hotel ze śniadaniami (niecałe 130 USD/noc/pokój 4 os).
JAK SIĘ PORUSZAĆ: Wynająć auto – ceny porównajcie w wyszukiwarkach (np. carrentals.com albo expedia.com) i zwróćcie uwagę, co jest w cenie. Niestety w USA zwykle drugie tyle (albo więcej) dopłaca się na miejscu za obowiązkowe ubezpieczenie pojazdu. Mogę Wam polecić pewien wybieg: wykupcie ubezpieczenie w zewnętrznej firmie (ja korzystam z icarhireinsurance.com), a w wypożyczalni wyraźnie odmówcie jego dodawania do wynajmu i pokażcie dokument ubezpieczenia. Dla porównania: za roczne, bardzo obszerne ubezpieczenie, działające na całym świecie (nieograniczona liczba wynajmów przez 365 dni), zapłaciłem mniej, niż musiałbym wyłożyć za 3 wynajmy w USA. Jeśli macie więcej pytań na ten temat, walcie śmiało.
WARTO WIEDZIEĆ: Odpuścicie sobie nieciekawy zachód wyspy, skoncentrujcie się na pięknym południu i wschodzie. Koniecznie zatrzymajcie się w Pali Lookout i przejedźcie północnym wybrzeżem, gdzie znajdziecie jedne z piękniejszych plaż (z publicznym dostępem).
* wybaczcie średnią jakość zdjęć - jak pewnie pamiętacie (a jak nie, to Wam przypomnę), drugiego dnia mojej hawajskiej wycieczki zepsuł się mój nowiutki, wyczekany aparat... pech, który sprawił, że widzicie tylko to, co udało mi się złapać telefonem...
** zdjęcie loco moco: ©️ trampelingrose.com
* wybaczcie średnią jakość zdjęć - jak pewnie pamiętacie (a jak nie, to Wam przypomnę), drugiego dnia mojej hawajskiej wycieczki zepsuł się mój nowiutki, wyczekany aparat... pech, który sprawił, że widzicie tylko to, co udało mi się złapać telefonem...
** zdjęcie loco moco: ©️ trampelingrose.com