Tajska kuchnia jest pyszna i szczerze ją uwielbiam – pisałem o tym nieraz. A skoro sezon dyniowy w pełni, to czemu by nie pożenić dyni z Tajem?
Tajskie curry (spróbujcie też czerwonego!) to dla mnie smak Tajlandii, wakacji, Bangkoku i rajskich wysp z południa kraju. Nie pad thai, którego też bardzo lubię i który dla wielu jest synonimem Tajlandii (przepis znajdziesz TU), ale właśnie curry. Gęste, kremowe, słodkie i pikantne, a przede wszystkim smakujące i pachnące liśćmi limonki kaffir. To z resztą patent na niezawodne, zawsze udane curry, którym każdy się zachwyci (no, obok dobrego mleka kokosowego – ja jestem wiernym fanem TEGO, ale każde, w którym jest TYLKO kokos i woda, będzie dobre). W Tajlandii świeże liście kaffiru – jeszcze na gałęziach – kupicie na każdym, nawet najmniejszym targu, albo w supermarkecie. Nam zostają mrożone – w sklepach znajdziecie też suszone, ale moim zdaniem pozbawione są one całej masy smaku i zapachu, które są tu kluczowe.
A co to takiego ta limonka kaffir? Drzewko – podobne do cytrynowego – o wdzięcznej, polskiej nazwie papeda (uwielbiam te nasze nazwy!). Daje owoce podobne do limonek, ale o chropowatej, mocno pomarszczonej skórce (zobacz TU). Sam owoc i jego sok są raczej niezjadliwe (kwaśne, gorzkie i cierpkie), ale skórka i liście świetnie nadają się do aromatyzowania i są powszechnie stosowane w kuchni Azji Południowo-Wschodnie, a zwłaszcza Tajlandii, Laosu i Indonezji. I to właśnie te liście są niezbędnym składnikiem curry – wierzcie mi, wynoszą curry na kompletnie inny poziom!
A dynia? No właśnie – nasza, poczciwa, polska (choć oczywiście nie tylko), więc gdzie jej do Azji? Według mnie całkiem blisko – miękka, słodka dynia sprawdza się w kremowym, kokosowym curry lepiej niż niejedno warzywo. Testowałem ten przepis na grupie znajomych i nie widziałem na ich twarzach nic, poza rozkoszą. Dlatego koniecznie spróbujcie – no, chyba że kompletnie nie tolerujecie pikantnego jedzenie (bo choć żółta pasta curry jest jedną z mniej ostrych tajskich past, to mimo wszystko jest pikantna).
SKŁADNIKI (2 porcje):
- 350 g dyni pokrojonej w średnią kostkę (mniej więcej 2x2 cm)
- ½ małej cukinii pokrojonej tak jak dynia (bez części z pestkami)
- 1 solidna łyżka żółtej pasty curry
- 300 ml mleka kokosowego
- 200 ml wody
- 1 łyżka oleju kokosowego (lub innego roślinnego: rzepakowego, słonecznikowego, arachidowego)
- 1 garść świeżych liści kaffiru
- sok z ½ limonki
- 2 łyżki sosu rybnego
- 1 łyżeczka cukru (dowolnego, ale ja używam brązowego)
- świeża kolendra do podania
PRZYGOTOWANIE:
- Dynię opiecz krótko w piekarniku (200 stopni, grill, 15 minut).
- Na woku (lub dużej patelni) rozgrzej olej i podsmaż na nim krótko pastę curry – aż poczujesz wyraźnie wszystkie jej aromaty.
- Nie zmniejszając ognia wlej na woka mleko kokosowe i wymieszaj z pastą, aż się rozprowadzi (nie musi idealnie). Dolej wodę, wrzuć liście limonki kaffir i zmniejsz odrobinę ogień (7/10) – żeby płyn się delikatnie gotował.
- Dorzuć do mleka dynię i cukinię – gotuj do porządnej miękkości (ja lubię, gdy warzywa w curry są odrobinę chrupiące i to też jest najbardziej autentyczny sposób – nie rozgotowujemy! uważaj zwłaszcza z dynią – możesz ją wrzucić o 2-3 minuty później, niż cukinię)
- Gdy warzywa będą odpowiednio miękkie, dopraw curry sokiem z limonki, cukrem, sosem rybnym i zdejmij z ognia. Podawaj z ryżem, posypane świeżą kolendrą. Smacznego!