Są miejsca, w których wita zapach pieczonego chleba i naleśników. Jest bzyczenie owadów, kwiaty i miękkie, popołudniowe słońce. Scenka jak z harlekina, zgoda, ale kiedy w niej ląduję, wiem, że lepiej nie mogłem trafić!
Gdy stoję w bramie Zagrody Guciów, nie wiem, na co patrzeć – wokół jest tyle kolorów i uroczych rzeczy, że można dostać oczopląsu (oczy wariują, ale moja głowa mieszczucha - pozbawiona pisków, trzasków i szumu ulicy - zaczyna zwalniać). Przewodnik oprowadza akurat niewielką grupę po wiejskiej zagrodzie, więc podsłuchuję, co można zobaczyć w XIX-wiecznej chałupie i stodole oraz jak żyło się kiedyś na Roztoczu. Bardzo tu ładnie: stare drewno pomalowano na biało i błękitno, a w zielonych krzewach błyskają różowe, wiejskie kwiatki. W powietrzu unosi się lekki kurz z piaszczystego obejścia, a łagodne słońce maluje to wszystko ciepłą pomarańczą. To książkowa definicja wiejskiej sielanki, do której każdy czasem marzy uciec!
CHLEBEM, MIODEM I KIEŁBASĄ
Zanim rozłożę się w słońcu na trawie, zaglądam do małego sklepiku z pamiątkami – mojej ulubionej kategorii, bo jadalnymi (sami wiecie, że zawsze przywożę z podróży to, co można zjeść: kawę, herbatę, przyprawy, słodycze; nie ma moim zdaniem fajniejszych pamiątek!). Niewielkie półki prawie uginają się od miodów, nalewek, olejów i dżemów. Są lokalne oranżady w szklanych butelkach, jest wypiekany na miejscu chleb (to stąd ten zapach!), są wędliny i zioła. Wybór jest taki, że można albo oszaleć, albo wyjść stąd z zapasami na miesiąc (są też ręcznie malowane, płócienne torby, więc nie bójcie żaby: będzie w co to wszystko zapakować).
Z MIŁOŚCI DO… STAREJ CHATY
- Rodzice po prostu zakochali się w tej starej chacie. Zobaczyli ją pierwszy raz podczas praktyk naukowych tu w okolicy i od razu wiedzieli, że muszą coś zrobić: żeby ją zachować, żeby ocalić stare tradycje Lubelszczyzny. Oni są artystami, wrażliwcami, dla których historia i tradycja są niezwykle ważne i dlatego postanowili stworzyć tu muzeum etnograficzno-przyrodnicze, w którym można zobaczyć, jak kiedyś żyło się w regionie, jakie są nasze korzenie – tłumaczy mi Janek Jachymek, syn założycieli tego miejsca: Anny i Stanisława Jachymków. Rozumiem, o co mu chodzi – nietrudno zobaczyć, że w powstanie Zagrody Guciów włożono mnóstwo serca.
Janek pokazuje mi jeszcze jeden z gościnnych pokoi, bo w Guciowie można zostać na noc – w starej, drewnianej chacie ze skrzypiącymi podłogami i malutką, uroczą werandą – a ja dopytuję go o prowadzenie takiego biznesu na wsi (w końcu komu nie chodziło nigdy po głowie rzucenie wszystkiego i wyjechanie na wieś…).
- Chyba najtrudniejsze jest utrzymanie wszystkiego dobrym stanie - to stare drewno, więc w kółko trzeba coś remontować, poprawiać, wymieniać. Ciężka jest też sezonowość - Roztocze zamiera późną jesienią i zimą, więc często zamykamy wtedy Zagrodę.
- I pewnie wykorzystywać lato do granic możliwości? – dorzucam.
- Dosłownie. Angażujemy się w przeróżne aktywności, żeby ciepły sezon zarobił na całą zimą. Na przykład w tej stodole, przy której siedzimy, od niedawna organizujemy kameralne wesela. Są wieńce z ziół, lampki, skrzypiący parkiet, ślicznie to wygląda! Organizujemy też imprezy firmowe, ogniska, a czasem koncerty i spotkania autorskie. Mamy pokazy pieczenia chleba, wypiekania podpłomyków i warsztaty z produkcji domowego masła. Głowy ciągle nam pracują, ale to podstawa prowadzenia własnego biznesu!
- I pewnie wykorzystywać lato do granic możliwości? – dorzucam.
- Dosłownie. Angażujemy się w przeróżne aktywności, żeby ciepły sezon zarobił na całą zimą. Na przykład w tej stodole, przy której siedzimy, od niedawna organizujemy kameralne wesela. Są wieńce z ziół, lampki, skrzypiący parkiet, ślicznie to wygląda! Organizujemy też imprezy firmowe, ogniska, a czasem koncerty i spotkania autorskie. Mamy pokazy pieczenia chleba, wypiekania podpłomyków i warsztaty z produkcji domowego masła. Głowy ciągle nam pracują, ale to podstawa prowadzenia własnego biznesu!
- A Wasze największe powody do satysfakcji i radości? – dopytuję.
- Spójność tego miejsca! Nie ma tu telewizji, nie ma Internetu, nie ma blachy na dachach ani plastikowych okien, nie ma produktów od wielkich koncernów, a zamiast tego od lokalnych producentów. To wymagało mnóstwa pracy i wielkich nakładów, zwykle ponoszonych bez wsparcia z zewnątrz, ale daje nam ogromną satysfakcję. No i wracający goście! To bardzo miłe, gdy ktoś przyjeżdża do nas drugi, trzeci raz.
- A co będzie dalej? Jaka będzie Zagroda Guciów za kilka lat? – rzucam, z czystej ciekawości.
- Edukacja! To dla nas najważniejsza funkcja tego miejsca. Chodzi nam po głowie założenie fundacji, dzięki której będziemy mogli nadal promować roztoczańską tradycję i kulturę. To takie nasze małe poczucie misji, więc tym bardziej nam miło, że tu trafiłeś!
Pasji i zapału Jankowi i jego rodzicom nie można odmówić – Zagroda naprawdę robi wrażenie i zupełnie się nie dziwę, że jest oblegana przez turystów z całej Polski, a latem, jeszcze przed wakacjami, wycieczki szkolne z regionu tylko się tu wymieniają. Przyjeżdżają do Guciowa z resztą nie tylko na lekcję historii…
ZUPA? Z POKRZYW!
Przyjeżdżają tu też na obiad: w Zagrodzie Guciów stoi gospoda, w której można popróbować ciekawych, regionalnych smaczków. Korzystam z ostatków słońca i rozsiadam się przy stoliku pod wielką lipą i popijając zimną wodę prosto ze studni, zamawiam sezonową zupę z pokrzyw (dziwna! trochę jak szczawiowa, ale nie kwaśna), świeży chleb ze smalcem (omnomnom), ogórki kiszone, łupcie, czyli gołąbki z kaszy gryczanej z grzybami, solidnie polane olejem konopnym, reczczoniak - zapiekaną w blaszce kaszę gryczaną z ziemniakami i białym serem, wypiekany na miejscu podpłomyk oraz kubas zsiadłego mleka – jak już wiejsko, to na maksa. Na deser dorzucam jeszcze słodkie ciasto z kaszy jaglanej i naleśnik z serem i wiejską śmietaną. PYSZNE. Guciów wpada na moją polską, obiadową mapę - jak będziecie na Roztoczu (albo nawet w Zamościu), wpadnijcie tu na jedzenie!
SIELANKO, TRWAJ, BŁAGAM
Najedzony i wesoły toczę się jak bąk przed swoją wiejską chatę i rzucam na stary fotel na biegunach – nawet gdybym miał siłę, nie miałbym ochoty się ruszać. W Guciowie można po prostu siedzieć i oglądać: polne kwiaty, latające owady, zwierzęta na pobliskim polu czy wreszcie zachodzące nad lasem na wzgórzu słońce. Z resztą o to moim zdaniem chodzi w sielankowej ucieczce z miasta: o dobre jedzenie, o życzliwych gospodarzy i o prosty, niezmącony relaks. Bez Internetu i telewizora.
[Niezmącony relaks został jednak trochę zmącony – podczas leżakowania dopadł mnie Janek ze szklanką wilgoci z wąwozu. – Spróbuj, to rosa, którą codziennie o wschodzie słońca zbieramy na roztoczańskich łąkach. Zawsze można ją u nas wypić! – rzucił. Lubię takie romantyczne historie – gdyby tylko nie paliły tak strasznie w gardło...]
JAK JECHAĆ?
Wieś Guciów leży na obrzeżach Roztoczańskiego Parku Narodowego, 30 km od Zamościa i 268 km od Warszawy (dojazd dość mozolny, ale całkiem malowniczy). Zagroda jest nieczynna w poniedziałki. Muzeum jest czynne od wtorku do niedzieli, od 09:00 do 17:00 (bilet ulgowy: 12 zł, normalny: 15 zł). Informacje o menu gospody, noclegach w starych, drewnianych chatach oraz dodatkowych atrakcjach i aktywnościach, których możecie spróbować w Zagrodzie (na przykład pokazy pieczenia chleba i podpłomyków, własnoręczne wyrabianie masła albo koncerty), znajdziecie TU.